Tylko najsłabsi w Niemczech, czyli rodzice – ofiary niemieckiej jurysdykcji muszą przestrzegać postanowień sądów rodzinnych.
Pani A. zgodnie z Postanowieniem Sądu Rodzinnego ma zagwarantowane co 8 tygodni widzenie z dziećmi. Ale Jugendamtowi nie podoba się ta decyzja sądu, bo generalnie z żądzy zysku i pazerności (pieniądze zarobione przez umieszczenie cudzych dzieci we własnych ośrodkach) chce zrabować dzieci rodzicom.
Jak można obejść decyzje sądu nie łamiąc przy tym prawa?
Przekłada się na wcześniejszy termin ustalone wcześniej widzenie z dziećmi i informuje się o tym rodziców w dniu nowo wyznaczonego terminu spotkania, 45 minut po wyznaczonej godzinie widzenia – kontakt z dziećmi nie dochodzi oczywiście do skutku.
Po czym informuje się rodziców, że do czasu następnego widzenia z dziećmi za kolejne dwa miesiące niestety nie ma terminu zastępczego.
Rodzice mogą co prawda włączyć adwokata, ale w żadnym wypadku nie otrzymają terminu zastępczego. Tak więc w ten sposób uniknie się wyznaczonego przez sąd widzenia rodziców z dziećmi, co oznacza, że w ciągu 4 miesięcy rodzice nie będą mieli kontaktu z własnymi dziećmi.
Jugendamt jak przestępczy syndykat nie podlegający żadnej instytucji kontrolnej jest zorientowany na czerpanie zysku.
Teoretycznie Jugendamty kontrolowane są przez Sądy Rodzinne (decyzje w sprawach rodzinnych podejmuje sędzia). Jednakże sędziowie rodzinni z wygodnictwa poddają się w zależność Jugendamtom, bo w swoich wyrokach dostosowują się praktycznie do zaleceń Jugendamtów. I tu nie funkcjonuje demokratyczna zasada trójpodziału władzy (na ustawodawczą, sądowniczą i wykonawczą) i jej podporządkowanie niezależnym od siebie organom.
Jugendamty działają bez nadrzędnej instancji kontrolnej. Wychodzi to na światło dzienne, kiedy to Jugendamt – jak w przypadku Anny W. – dzieci usuwa z rodziny i oddaje pod obcą opiekę, bez wyroku sądu.
Także i niemieckie Sądy Rodzinne – kiedy swoimi wyrokami muszą po fakcie zatwierdzić stan obecny – zostają przez Jugendamt postawione przed faktami dokonanymi.
Bo czynności urzędowe już zostały wykonane. Żaden niemiecki urząd nie wytknie błędu innemu niemieckiemu urzędowi. Szczególnie gdy dotyczy to wielu obcokrajowców, należy za wszelką cenę utrzymać wrażenie gładko i sprawnie funkcjonującego suwerennego systemu. To daje niczym nieograniczone możliwości kryminalnym subiektom w Jugendamtach, które przez swoją pracę chcą się wzbogacić oddając dzieci pod wyznaczoną przez siebie obcą opiekę i kasując premie uzyskane z sierocińców, ośrodków terapeutycznych itp.
Uwikłane w ten interes urzędy i instytucje (AWO, Kinderschutzbund itp.) zapewniają sobie nawzajem i zatrudnienie i finansowanie. Wszyscy, co do ostatniego pracownika czerpią zyski z całkowicie przesadzonych rachunków za umieszczenie dziecka pod obcą opiekę – zasadność takiego rachunku nie jest ani przez kogokolwiek kwestionowania ani sprawdzana, tak więc umieszczenie dziecka pod obcą opiekę kosztuje (podatnika w Niemczech) między 5000 a 10 000 Euro.
Pieniądze te byłyby sensowniej ulokowane, gdyby w ramach pomocy (wychowawczej) przekazać je bezpośrednio potrzebującym rodzinom w Niemczech.
Czy w takich podejrzanych czy budzących wątpliwości okolicznościach taki kraj jak Polska może sobie pozwolić na utrzymywanie umów prawnych z Niemcami, których przestrzegania ze strony niemieckiej nie można ani skontrolować ani zagwarantować?
skomentuj skomentuj Komentarze do notki0 |Zgłoś nadużycie
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen